Co się dzieje ze śmieciami, które trafiają do Zwilag? To zależy, czy są wysoce czy nisko radioaktywne. Te pierwsze, np. odpady powstałe w wyniku wypalania paliwa jądrowego, pakuje się już przed ich transportem do wysokich na 6 metrów i ważących ok. 140 ton stalowych pojemników, które są ponoć tak wytrzymałe, że przetrwają nawet trzęsienie ziemi czy uderzenie samolotu. Ani jednego ani drugiego w Szwajcarii nie można wykluczyć. Codziennie ziemia trzęsie się tutaj ok. dwa-trzy razy, z czego rocznie tylko 10-15 takich ruchów jest na tyle silnych, że możemy je poczuć. A katastrofy samolotu? Tak się składa, że ostatnia, w 1970 roku, w której zginęło 47 osób zdarzyła się niedaleko miejsca, gdzie dzisiaj stoi Zwilag. Jeśli więc chodzi o kontenery z atomowymi odpadami, trzeba dmuchać na zimne.
Zwilag uchodzi za najbezpieczniejszy budynek w całej Szwajcarii przez standardy i procedury, których należy tam przestrzegać, obchodząc się z radioaktywnym załadunkiem. Przykładowo, pojemniki z wysoce promieniotwórczą zawartością, np. z prętami paliwowymi, które trafiają do magazynu w Würenlingen, są tam następnie przepakowywane przez specjalne roboty "z zastosowaniem środków bezpieczeństwa na najwyższym poziomie", a na koniec umieszczane w pomieszczeniu izolowanym tak, że - jak zapewnia Zwilag - nie są w stanie nikomu i niczemu zaszkodzić. W wysoce wyspecjalizowanym magazynie pracuje niewielu ludzi, bo wszystko co się da jest tam zautomatyzowane.
Część odpadów o niskiej promieniotwórczości (stanowiące ponad 90 proc. wszystkich magazynowanych w Zwilag) po uprzedniej dekontaminacji, czyli odpromieniowaniu, staje się normalnymi śmieciami i podlega recyklingowi. Inne, które nadają się do spalania, wrzucane są w beczce do pieca plazmowego. To najbardziej innowacyjna metoda na świecie, która nie zmniejsza co prawda radioaktywności, ale redukuje objętość, dzięki czemu można odpady potem łatwiej składować. Jest to bardzo ważne, ponieważ przestrzeń w Zwilag jest ograniczona.
W najbliższych latach elektrownie atomowe mają być w Szwajcarii stopniowo zamykane (choć trudno powiedzieć, czy kryzys energetyczny nie spowoduje zmiany tych planów). Szacuje się, że w wyniku rozbiórki wszystkich obiektów zostanie ok. 100 tysięcy metrów sześciennych śmieci, co zapełniłoby halę dworca głównego w Zurychu.
Choć nazywany składowiskiem tymczasowym, Zwilag będzie musiał gromadzić odpady z elektrowni jądrowych dopóki Szwajcarzy nie wywiercą głębokiego podziemnego wysypiska, gdzie śmieci spoczną na wieczność. Poszukiwania odpowiedniego miejsca trwają od 2008 roku. Kilka dni temu Nagra, czyli Narodowa Spółdzielnia ds. magazynowania radioaktywnych odpadów poinformowała, że na lokalizację składowiska końcowego wybrała miejsce ok. 30 km na północ od Zurychu. Głębokość magazynu ma sięgać nawet 900 metrów, a koszt jego budowy szacuje się na min. 20 miliardów franków. Prace budowlane mają zacząć się w 2034 roku.
Zakopywanie emitujących promieniowanie odpadów setki metrów pod powierzchnią ziemi na setki tysięcy lat na pewno nie jest rozwiązaniem idealnym, ale świat do tej pory lepszego nie wymyślił. Zanim doczekamy się podziemnego cmentarzyska atomowego w Szwajcarii minie jeszcze kilka dekad i odbędzie się co najmniej kilka referendów, ale nawet jeśli ono kiedyś powstanie, to nie znaczy, że Zwilag przestanie istnieć.
Ponieważ atomowe śmieci emitują ciepło (wspomniane pręty paliwowe nawet do 300 stopni Celsjusza), to zanim trafią na cmentarz i tak będą najpierw musiały przez ok. 30-40 lat leżakować w poczekalni. Zwilag uspokaja, że kontenery, w których zamykane są odpady mogą bezpiecznie składować tego typu nieczystości nawet przez sto lat, a ich szczelność jest regularnie kontrolowana.
Jak od kuchni wygląda praca w Zwilagu, możecie zobaczyć na 10-minutowym filmie, dostępnym w języku angielskim, niemieckim albo francuskim.